„Żyjąc nadzieją – historie z intensywnej terapii”

„Na to nie można się przygotować… No nie da się.” – mówi Beata, jedna z bohaterek filmu. Często zapominamy, jak kruche jest życie. Nie zapominają jednak pacjenci oddziałów intensywnej terapii, których powrót do zdrowia to prawdziwa walka. Na początku często walka o życie, a później o jak najlepsze funkcjonowanie, o niezależność, o siłę. Nie wszystkim się udaje.

Na intensywną terapię trafiają najciężej chorzy, dla których ten oddział jest ostatnią nadzieją. Prezentujemy film, który pozwoli Wam odkryć gamę emocji, których doświadczają pacjenci, ich bliscy oraz członkowie personelu oddziału intensywnej terapii. Poznajcie poruszające, piękne i prawdziwe historie zwykłych ludzi, których los poddał ciężkiej próbie.

Serdecznie dziękujemy wszystkim pacjentom, ich rodzinom i przyjaciołom, którzy podzielili się swoimi historiami i pozwolili nam zbliżyć się do ich doświadczeń.

Pacjenci: Krzysztof, Joanna, Renata, Mateusz

Bliscy pacjentów: Bogdan, Beata, Salim, Barbara, Iwona, Justyna

Personel medyczny: Kinga Szwajca – pielęgniarka, Anna Adamczyk – pielęgniarka, Jacek Górka – lekarz, Wojciech Szczeklik – lekarz

Producent wykonawczy: Magdalena Fronczek

Scenariusz: Filip Kmera, Magdalena Fronczek

Reżyseria: Filip Kmera

Operator kamery: Rafał Ziętara

Dźwięk: Karol Orszak

Montaż: Piotr Skawski

Charakteryzacja: Vera Dabralubiava

Konsultacja graficzna: Małgorzata Maraszewska

Specjalne podziękowania dla kierownictwa i pracowników 5 Wojskowego Szpitala Klinicznego z Polikliniką SPZOZ w Krakowie za wsparcie podczas realizacji projektu. 

Intensywna.pl © Wszystkie prawa zastrzeżone

Dziękujemy za oglądanie

Transkrypt

Anna Adamczyk: 92 teraz. 

Krzysztof: Niestety, nie pamiętam nic, co było przed znalezieniem się na oddziale intensywnej terapii. Pierwsze wspomnienia intensywnego oddziału terapii mam, gdy wybudziłem się ze śpiączki i był to głos anestezjologa, który mnie właśnie wybudzał ze śpiączki.

Na pewno zapadł mi w pamięć, jego głos, bo gdy byłem drugi raz w szpitalu, to rozpoznałem go po samym głosie. Po twarzy nie byłem w stanie, bo nie pamiętałem. Ale myślę, że to są przyjemne słowa. Jeżeli ktoś cię budzi i widzi, że jesteś zdezorientowany i Cię informuje odnośnie tego, co się stało, gdzie się znajdujesz i że znajdujesz się w bezpiecznym miejscu pod opieką specjalistów. 

Bogdan: Dzwonek do drzwi, policja. Otworzyłem ja. – Czy tu mieszka Krzysztof Radwański? – Nie, nie mieszka. Co się stało? – Miał wypadek drogowy na motocyklu. Stan syna był krytyczny. Tam informowali nas, że jest w trakcie operacji, że jest w dobrych rękach. Jedna z lekarek powiedziała mi, że mamy szczęście. Mianowicie w tym dniu dyżur miał profesor Szczeklik. Ale pocieszał nas i prosił, żebyśmy żyli nadzieją.

Wydawało mi się, że to, co się w ogóle dzieje obok nas, bo byłem z żoną wtedy, że to mnie nie dotyczy. Tak jakbym nie wiedział, gdzie jestem. Często mówi się taki matrix, prawda? Że jestem niby koło tego, a to mnie nie dotyczy. Syn, wiadomo, podłączony pod całą aparaturę, wszystko pika. Widziałem takie zdjęcia w jakichś urywkach w telewizji, natomiast zobaczyłem, jak to w rzeczywistości wygląda – ta cała aparatura, obstawiony z jednej i z drugiej strony.

Beata: Zebrałam siły, jakie miałam, tak jak i później miałam te siły do walki o jego życie. Nie wątpiłam ani chwilę. Wiedziałam, że jest pod dobrą opieką. Ja poza modlitwą, poza wiarą w ludzi i w to, że będzie dobrze, to nie mogłam nic innego też zrobić. Być przy synu. Ile mogłam, tyle byłam. 

Kinga Szwajca: Jestem pielęgniarką. Pracuję w 5 Wojskowym Szpitalu Klinicznym z Polikliniką w Krakowie na oddziale anestezjologii intensywnej terapii. Już przeszło cztery lata. 

Pamiętam, zaryzykuję stwierdzenie, jeden z najcięższych dyżurów. To był dyżur, gdzie w późnych godzinach nocnych przyjmowaliśmy młodego pacjenta po wypadku komunikacyjnym. 

My naprawdę o tego pacjenta musieliśmy walczyć. Jak kończyłam ten dyżur i przyszło mi przekazywać raport kolejnej zmianie, to nie mogłam zebrać myśli i miałam ochotę po prostu się popłakać. To tak trochę jakby porównać ten dyżur do sztafety. I tak to trochę wyglądało. Czułam, że przekazuję pałeczkę następnej zmianie, bo tak na dobrą sprawę ratowanie tego pacjenta dopiero się zaczynało.

Za dwa dni następne miałam kolejny dyżur. No i tutaj już jego stan był stabilny, ale czekaliśmy w zasadzie na to, co się dalej potoczy, jak się wybudzi, co będzie właściwie. Ten pacjent miał na imię Krzysztof.

Bogdan: W całym tym tłoku tych nieszczęść, tego nieszczęścia, to zawsze jakieś tam się bardziej, powiedzmy, radosne chwile zdarzają. I między innymi jedną z nich mi powiedział, że zapytał się go lekarz, czy Krzysztof nawet zapytał się, że chciałby się napić. A co chcesz się napić? Lipton Tea. No i wtedy lekarz powiedział, że jak on mówi, że on chce się napić Lipton Tea, to raczej tutaj o obumarciu tych tkanek mózgowych nie ma mowy. Że jest okej.

Krzysztof: Z przebłysków też bardzo miłych, to pamiętam jak już byłem na drugiej Sali OIOMu, to miałem dobrą beczkę z pielęgniarkami. To pamiętam, że całe popołudnie się śmialiśmy i żartowaliśmy.

Joanna: Pomyślałam, że będę w szpitalu tydzień, dwa maksymalnie. No a tu się okazało, że byłam miesiąc, no i że w zasadzie już miałam nie żyć, bo tam procentowo to poniżej 10% już miałam na przeżycie.

Nagle decyzja zapada, że muszą mnie uśpić, bo stan jest straszny już. Więc zadzwonili do męża lekarze, że ma pół godziny, żeby przyjechać i się pożegnać ze mną, bo możliwe, że już się nie obudzę z tego. Więc to ostatnie momenty po prostu, kiedy może ze mną świadomie porozmawiać. Więc zadzwonił z samochodu, no i na głośnomówiącym oni się ze mną żegnali wszyscy w trójkę. „Mama jest w szpitalu”, „naprawiają mamę”, że jesteś w szpitalu i mąż się żegnał tutaj, że „są chłopaki, słyszysz ich?”. 

Mąż wiedział, jaka jest sytuacja, no i że możliwe, że to jest ostatnia taka nasza rozmowa, kiedy ja jestem świadoma i żywa przede wszystkim jeszcze.

Mąż płakał, tak, wtedy bardzo.

Jacek Górka: Ja jestem lekarzem w trakcie szkolenia specjalizacyjnego z anestezjologii i intensywnej terapii. Na intensywnej terapii łącznie z anestezjologią pracuję właściwie od ponad czterech lat. To jest coś, co chcę w życiu robić. Mimo innej specjalizacji starałem się jak najwięcej czasu spędzać, ucząc tego, co będzie mi w przyszłości, w przyszłej karierze potrzebne.  

Jeżeli pacjent ma 5%, 10%, 15% szans na przeżycie, jesteśmy w stanie temu, co prawda niewielkiemu procentowi pacjentów, ale dać szansę na przeżycie.

Więc tutaj też dzięki zaangażowaniu całego zespołu udało się panią Joannę doprowadzić do praktycznie normalnego funkcjonowania po chorobie.

Renata: Saturacja raz się podnosiła, ale częściej po prostu spadała. I któregoś dnia przyszedł pan doktor i powiedział mi, że ten szpital już nie może mi pomóc, że muszę pojechać do szpitala wojskowego pod respirator. Bałam się bardzo, ale nie było wyjścia. Wyraziłam zgodę. Zostałam wprowadzona w śpiączkę farmakologiczną. Pogodzona, ale cały czas miałam coś takiego, że to może być już po prostu koniec, że ja już mogę się obudzić po drugiej stronie.

Umożliwiono mi kontakt telefoniczny z moją rodziną, żebym mogła się pożegnać. Wszystkim oczywiście bardzo zależało, żebym wygrała tę walkę z tym COVID-em. Mój syn był cały czas przy mnie, w kombinezonie, był cały czas. 

Salim: Byłem ogólnie przerażony, bo też zacząłem czytać, dowiadywać się, jak to jest właśnie być pod takim respiratorem. Bałem się, że gdzieś tam mama jest tak delikatna, że ją, nie wiem, za duże może będzie ciśnienie w tym, że uszkodzi jej płuca i tak dalej. Prosiłem jeszcze pana anestezjologa, żeby to naprawdę tak zrobił wszystko, wszystko prawidłowo. To było po prostu przerażające dla mnie.

To była taka, można powiedzieć, bezradność. Zastanawiałem się, co mogę zrobić. Zawsze w życiu szukałem rozwiązania, że na pewno coś się da. 

Tutaj była ta bezradność.

Jacek Górka: Salim jest, jak wiemy, wojownikiem i jego mama też trzeba przyznać, jest taką wojowniczką. Jej powrót do sprawności to też taka walka. Myślę, że pewnie Salim by mógł to przyznać. Pewnie trudniejsza walka niż każda z jego profesjonalnych walk.

Salim: Bardzo się bałem i… Po prostu zacząłem żyć tym tak bardzo.

Każdy kolejny dzień, jak odwiedzałem mamę, patrzyłem na te parametry na respiratorze. Wracałem do domu i można powiedzieć, przysłowiowo bawiłem się w lekarza i analizowałem wszystkie parametry. Czytałem, co jest od czego.

Anna Adamczyk: Na intensywnej terapii pracuję prawie 10 lat.  W grudniu minie 10 lat. Jestem pielęgniarką, specjalistką intensywnej terapii i anestezjologii. Mam wrażenie, że pielęgniarka jest łącznikiem pomiędzy pacjentem, rodziną pacjenta, a lekarzem. 

Nie pamiętam swojego pierwszego dnia. Nawet próbowałam sobie kiedyś przypomnieć. Pierwszy tydzień to wyglądało tak, że pamiętam szum na oddziale – tej aparatury, cały czas gdzieś tam jakieś alarmy się włączały. Ja nie wiedziałam zupełnie, od czego te alarmy są. To było takie zupełny chaos w mojej głowie. Byłam wystraszona, zestresowana. Myślałam sobie, że ja naprawdę nic nie umiem, nie ogarniam tego, ale mi się wydaje, że tutaj dużo potrzeba czasu i dobrej osoby, która wprowadzi w cały ten oddział.

Anna Adamczyk: Założę pani taką maseczkę na buźkę teraz, dobrze? Przez tę maseczkę leci czysty tlen. Oddychać sobie proszę.

Wojciech Szczeklik: Panie Janie, słyszy mnie pan? Ja jestem lekarzem, nazywam się Wojtek Szczeklik. Panie Janie…

Kinga Szwajca: Słuchajcie, naciągnęłam też jeszcze atropinę na drogę i ten Citra-Lock.

Barbara: Odwiedziłam tatę, kiedy już był na intensywnej terapii pod respiratorem. Po raz pierwszy. Wydawało mi się, że ja będę po prostu bardzo przeszkadzać na tym oddziale, ale byłam zachęcana przez lekarzy, żeby przyjść. Bardzo jestem za to wdzięczna. Do dzisiaj po prostu myślę, że to była najważniejsza rzecz w tej całej sytuacji, że ja mogłam być u taty, z tatą i się z nim zobaczyć. Przywoziłam tacie nagrania, jego przyjaciół, wnuka. Licząc, że usłyszy. Wydaje mi się, że w tych pierwszych dniach była jakaś reakcja, ale oczywiście to może być też moja wyobraźnia.

Takie mądre rozmowy z lekarzami bardzo mi pomagały w przeżyciu tego czasu. Były takie dające nadzieję, ale nie złudną. Więc ostatnie trzy dni, kiedy już było bardzo źle, zostałam o tym po prostu poinformowana, że czekamy na cud.

Z punktu widzenia przechodzenia żałoby byłam bardzo wdzięczna za to, że taką informację otrzymałam, ponieważ mogłam się z tatą pożegnać. Ostatnia wizyta, dzień przed śmiercią – byłam u taty wieczorem, tato zmarł rano – to było takie powiedzenie, niech będzie, jak ma być.

Jacek Górka: Mamy na intensywnej terapii czasem pacjentów, którym wiemy właściwie od samego początku hospitalizacji, że albo nie pomożemy, albo pomóc im będzie bardzo trudno. Z czym często mamy problem to to, żeby przedstawić to w akceptowalny sposób również rodzinie. Ważne, żeby w całym tym procesie podejmowania decyzji o tym, jakie są cele leczenia, jakie są rokowania, żeby była zaangażowana rodzina. I tutaj w tej konkretnej sytuacji pamiętam właśnie, że ten kontakt między nami był bardzo dobry. 

Cierpienie osoby, która jest pacjentem intensywnej terapii nie zamyka się tylko w tej osobie. To jest chyba nawet bardziej, bo ta osoba często tego nie doświadcza, będąc w śpiączce. Gdzieś, oczywiście zawsze jest rodzina pacjenta, która z tym pacjentem współcierpi.

Mimo, że pacjent jest na oddziale, mimo, że gdzieś tam przebija się w głowie ta wiara, że będzie lepiej, musi sobie to wszystko na nowo poukładać, że to wyleczenie nie będzie możliwe i że nieraz hospitalizacja skończy się zgonem pacjenta.

Mateusz: Miałem dobre spanko, miałem się nie obudzić, tak słyszeli, ale generalnie jestem upartym człowiekiem, więc się obudziłem. 

A jeszcze pamiętam z takich fajnych rzeczy, podobno Justyna, narzeczona, mi kiedyś powiedziała, że miała bardzo słaby dzień w pracy i potrzebuje tulasa i ją przytuliłem. Wtedy się już budziłem. Albo mama mnie pytała – Czy ty bawisz się mi paznokciem, czy podważasz mi paznokieć? Ja jej powiedziałem „tak”, to znaczy powiedziałem „mhm”. No i właśnie o tym mi powiedzieli. Nie pamiętam nic z tego, ale takie historie słyszałem.

Justyna: Był moment, w którym Mateuszowi właśnie wykonano ponowne badanie, tomografię bodajże. Stwierdzono, że te obrażenia, które ma są na tyle poważne, że on się nie wybudzi. Nie mogłam w to uwierzyć, na pewno. Na pewno istnieje jakiś pierwiastek, nie na tej ziemi możliwe, który jest w stanie tę sytuację w jakiś sposób obrócić, więc po prostu nie traciłam wiary.

Personel, który jest na intensywnej na pewno są bardzo profesjonalni. Praca, którą wykonują jest dobra. Będąc tam nie musisz się zastanawiać, czy twój bliski jest po prostu w dobrych rękach, bo widzisz te wszystkie ruchy, wszystkie zabiegi, wszystkie dawki wykonuje z pewną pewnością.

Iwona: Rodzina, która się pojawia na OIOM-ie jest ciężko przerażona. To po pierwsze. Po drugie, zachowuje się trochę jak pijane dziecko we mgle, bo nie wie o co ma pytać, nie wie co się dzieje. Jak mówię „ciężki uraz mózgu”, to może znaczyć wszystko i nic. Bo jeżeli się zada lekarzowi odpowiednie pytanie, to oni bardzo fajnie odpowiadają i są bardzo pomocni. Ale musisz wiedzieć, jakie pytanie zadać. 

Rozumiem, że lekarze boją się powiedzieć, że będzie lepiej, bo to, że dzisiaj jest lepiej wcale nie znaczy, że jutro będzie gorzej. To było też chyba pewnie jedne z pierwszych pytań, które zadawałam. To znaczy – „Że jak wróci, to jak? Jak wróci? Albo stan wegetatywny. On jest młody, silny, przez 25-30 lat…

To właśnie powiedział mi ten pierwszy lekarz, którego bardzo szanuję za to. On powiedział, wie pani, bo ja nie powiem pani, że nawet jak się obudzi, będzie się dobrze rehabilitował, czy będzie funkcjonował normalnie, czy będzie sobie dawał rady i tak dalej, czy będzie funkcjonował jak dziecko trzyletnie. Nie chcę mówić, że się zastanawiałam, co by było lepiej, ale jak siedziałam przy tym łóżku przy Mateuszu, to mówiłam mu, stary, twoja decyzja. Ja wezmę na klatę każdą.

Justyna: Moim zdaniem w tym trudnym czasie najbardziej pomagają bliscy. Pomaga to, że ktoś się zainteresuje i przypomni ci o tym, że ty masz coś zjeść, że ty masz wyspać się. Mówimy tutaj o podstawowych rzeczach, bo w tym trybie zapominają bardzo często opiekunowie czy osoby bliskie o podstawach, o totalnych podstawach. 

Joanna: Wiem, że pielęgniarki, jak byłam w śpiączce, no i w strasznym stanie tutaj, jak chodzi o wizualnym tak samo, to podobno robiły mi fryzury, bo to mi mąż mówił, że tam codziennie miałam jakieś warkocze, fryzury, czesały mi włosy. Nawet w takim momencie, kiedy po prostu już było beznadziejnie, to jeszcze one tutaj dbały faktycznie o to, żebym nawet dla tego męża czy rodziców, jak przychodzili, żeby tutaj wyglądać jak człowiek. Pod każdym kątem byłam bardzo zaopiekowana. 

Krzysztof: Myślę, że w takiej sytuacji zdecydowanie staje się personel człowiekowi bliski, bo jednak są to ludzie, którzy pojawiają się w twoim życiu i to w bardzo trudnym momencie twojego życia. Widzisz, że dążą do tego, żeby sprawić, abyś też wrócił właśnie na nogi.

Anna Adamczyk: Spotkanie rodziny pacjenta na intensywnej terapii jest mega wyzwaniem, jest bardzo dużym wyzwaniem dla personelu. Po dziesięciu latach pracy prawie na intensywnej terapii mam już coś takiego, że nie boję się tych emocji. Potrafię rozmawiać z tymi rodzinami.

Na początku to było bardzo trudne. 

Na studiach pielęgniarskich nikt nie uczy Cię, jak ty masz rozmawiać z ludźmi tak naprawdę. Ci ludzie są w szoku, płaczący, wrzeszczący.

To są takie sceny nie do opisania. Pamiętam sytuację, reanimowaliśmy osiemnastolatka, obok łóżka stała jego matka. My też często ukradkiem gdzieś tam po kątach płaczemy. Nie da się tego po prostu opisać. Każdy to też odnosi jakby do swojej sytuacji. Co by było, gdybyś to ty był tą matką? To są bardzo ciężkie rzeczy.

Anna Adamczyk: Pani Aniu, czy coś Panią boli? W porządku się Pani oddycha? Oddychaj sobie głęboko, dobrze? Rozszerzam oskrzela, będzie się lepiej oddychało. 

Kinga Szwajca: Panie Adamie, słyszy mnie Pan? Da Pan radę ścisnąć moją rękę? Dobra, jeszcze chwila, przyjdę później. 

Anna Adamczyk: Panie Andrzeju, poprawimy Pana w łóżku troszkę. Oklepiemy troszkę plecy Panie Andrzeju. 

Krzysztof: Wsparcie moich bliskich na pewno odczuwałem w budujący sposób, bo jednak znajdujesz się w sytuacji, w której jesteś w zupełnie nierealnym dla Ciebie miejscu. Pomimo tego, że zapewniano moich rodziców, że już kilka razy mi mówili o tym, że straciłem nogę i że to wszystko do mnie doszło, to pamiętam, jak przyszedł mój znajomy.

Ja jeszcze otumaniony klepałem lewą ręką poręcz od łóżka i mówiłem, że super jest, bo dali radę uratować mi nogę. Jego to zszokowało, bo on widział, że ja leżę bez nogi już. Wtedy wiedziałem, że coś jest nie tak, no i po moim znajomym przyszła mama. Ja się wtedy, pamiętam, że zapytałem, czy udało się coś uratować z tej nogi i no niestety… Przepraszam.

Renata: Syn, ja nie mogłam mówić, ale on cały czas mnie gdzieś tam był bardzo blisko, córka bardzo blisko, głaskali mnie, przytulali, mówili bardzo dużo do mnie. Masował mnie, żeby tam te mięśnie jakoś troszeczkę pracowały. Moja córka uczyła mnie oddychać. Gdyby nie zespół pana Profesora Szczeklika i pielęgniarki, i lekarze, i mój syn, i moja córka, prawdopodobnie nie rozmawialibyśmy tutaj ze sobą. Oni dawali mi siły, no i zawdzięczam wszystkim po prostu to, że żyję, życie.

Joanna: Miałam możliwość, żeby moje bliźniaki raz przyszły do mnie na OIOM, jak był taki spokojniejszy weekend, to była niedziela wtedy. I się zgodziła tutaj właśnie pani doktor z pielęgniarzami, że jest taki spokój, nikogo tam nie ma z nowych pacjentów, więc żebym mogła się spotkać z bliźniakami, no to też mnie tam naubierali – wiadomo, maseczki, we wszystko, dostałam tlen.

Uczucie po prostu, no nie do opisania, powiem szczerze. Ja byłam, no tak jakby się wróciło, nie wiem, z jakiejś po prostu bajki, bo też miałam tak dziwaczne w ogóle sny w trakcie śpiączki, że w ogóle wróciłam po prostu zupełnie z innego świata. Każda rzecz, każda po prostu chwila, no to po prostu była jak cud.

Jacek Górka: Dostęp do bliskich w trakcie leczenia, możliwość kontaktu z nimi jest dla wszystkich bardzo istotna. Jest istotna przede wszystkim dla rodziny, która pacjenta odwiedza, ale jest też istotna tak naprawdę dla zespołu leczącego, bo widząc zaangażowanie osób, które pacjenta odwiedzają, buduje się z tym pacjentem, z rodziną jakąś taką relację i ta relacja oczywiście nam w leczeniu bardzo pomaga. Z punktu widzenia rodziny, a miałem okazję całkiem niedawno w tej roli też występować – moja bratowa leżała na intensywnej terapii w szpitalu w Warszawie i z punktu widzenia rodziny ta możliwość dostępu do pacjenta też jest bardzo ważna, możliwość kontaktu z lekarzem. 

Kinga Szwajca: Dobra, to pobiorę tutaj krew i sprawdzimy. Tutaj pobiorę z ręki. To nic nie będzie bolało.

Anna Adamczyk: Tutaj EKG włączymy.

Renata: Tak naprawdę to rehabilitację mam do dnia dzisiejszego. Jak wychodziłam ze szpitala, to praktycznie nie mówiłam, nie chodziłam. Wszystko było takie we mnie wiotkie, obumarłe, że ja po prostu się tak bardzo martwiłam, że ja nie będę chodzić, nie będę mówić, że nie będę pracować. Pan taki rehabilitant, pan Grzegorz, uczył mnie rehabilitować i tak na początku, żeby usiąść, no to głowa bardzo chciała chodzić, bardzo chciała. Mi się wydawało, że to nie jest trudne, ale jak przyszło wykonać jakąś taką najprostszą rzecz, podnieść nogę, czy spuścić nogę, czy podnieść rękę, to po prostu nie było możliwe. Później przewieziono mnie na oddział pulmonologii i tam stopniowo właśnie uczono mnie tej rehabilitacji.

Krzysztof: Jest sytuacja, nie masz nogi, no to trzeba sobie zacząć radzić z jedną nogą. Wsiadasz na wózek, bo nie masz siły poruszać się o kulach i do końca nie możesz się poruszać o kulach. No i też nie jest świetnie, no bo nie umiesz się poruszać na wózku, ale jeździsz tydzień, jeździsz dwa, wychodzi ci to zaraz lepiej. W końcu przesiadasz się na kule. Zaczynasz chodzić o kulach, najpierw pięćdziesiąt metrów, sto metrów, sto pięćdziesiąt metrów, potem jesteś w stanie zrobić spacer przez pół osiedla o kulach. 

Na początku, no to był wielki szok, jednak gdzieś tam przestawiłem swój umysł do tego, aby podjąć to jako wyzwanie. Zawsze byłem miłośnikiem sportów i do tego, żeby mieć dobrą kondycję, być dobrze zbudowanym, więc jeżeli chodzisz na siłownię i podnosisz raz pięćdziesiąt kilogramów, potem pięćdziesiąt pięć, sześćdziesiąt, tak samo musisz zrobić w sytuacji, kiedy straciłeś nogę, musisz na nowo się uczyć poruszać z nowymi to narzędziami. Najpierw wózek, potem kule, w końcu proteza.

Joanna: Pierwszy raz jak mi się udało wstać i przejść z chodzikiem kilka kroków, to pani sekretarka z oddziału zrobiła mi kawę w filiżance z ciasteczkiem, także tutaj w ramach, jak gdyby, takich gratulacji, więc było tak dużo takich momentów. 

Też się o to troszczyli, bo ja mówiłam wszystkim, że ja chcę biegać cały czas, bo ja biegałam już dziesięć lat ponad, no i też do kardiologów cały czas się pytałam, jak już tylko trzydzieści procent miałam wydolności serca, czy ja już mogę biegać. Na chwilę obecną biegam normalnie tak, jak biegałam. Wszystko dokładnie tak, jak robiłam przed sepsą. Chodzę do kardiologa cały czas na kontrolę, no i tam jeszcze biorę leki na lewą komorę, no bo ona była słabsza po tym wszystkim, ale już i tak to serce wraca do normy. 

Mateusz: Po prostu mi się żyje dobrze. Myślę, że po prostu zmieniło się trochę, w takim sensie, żeby się skupiać na rzeczach ważnych, nie skupiać się na rzeczach głupich, nieważnych, nieistotnych, trywialnych, tylko na istotnych. 

Krzysztof: Zawsze staram się być osobą, która nie ma tylko żyć, ale ma się cieszyć życiem i korzystać z tego, co jest w danym momencie, bo potem będzie taki moment, w którym powiem, a nie zrobiłem czegoś. Jazda na motocyklu to była jedna z takich rzeczy, no akurat przyszło na mnie, tego się nie przewidzi, ale na przykład nie żałuję tego, że wsiadłem na motocykl, jeździłem na motocyklu, byłem osobą aktywną.

Do dnia 22 maja, kiedy miałem wypadek, to nie powiedziałbym, że żałuję, jak żyłem, że każdą chwilę starałem się wypełnić znajomymi, bądź dobrymi emocjami, poświęcać się pasji. Teraz mam drugą szansę nadaną, co prawda trochę mniej mnie ma tę drugą szansę, ale myślę, że nie przestanę żyć tak, jak żyłem i myślę, że może się wpleść jeszcze trochę więcej wykorzystywania okazji i nie czekania na to, i mówienia sobie, a dzisiaj tego nie zrobię, bo mam coś ważniejszego. Co jest ważniejszego od tego, żeby przeżyć dobrze życie? Nie wrócę już do moich hobby niektórych, ale zawsze jest droga otwarta na inne hobby. Ważne, żeby się nie poddawać. Nie mam nogi, ale iść można. 

Kinga Szwajca: Zobaczcie, dostaliśmy ostatnio filmik od rodziców Mateusza, jak jeździ na rowerze. Wow, nie? 

Kinga Szwajca: To, co najbardziej lubię, to to, kiedy my dostajemy jakieś zdjęcie, filmik, taką informację zwrotną od pacjenta, który już zakończył leczenie szpitalne i to jest super, bo naprawdę, niejednokrotnie widzimy te zdjęcia i mamy takie „wow”.

To jest fajne. Naprawdę, my tego w ogóle potrzebujemy, bo intensywna terapia to naprawdę ciężki oddział, to naprawdę wyzwanie. To jest taki nasz materiał, taki napędzający do dalszej pracy. Fajnie widzieć, że coś robisz i że robisz to dobrze. 

Wojciech Szczeklik: Intensywna terapia to oczywiście te wszystkie sprzęty i maszyny, ale przede wszystkim to zespół, zarówno zespół lekarski, jak i pielęgniarski, ale również fizjoterapeuci, dietetycy, kapelan i wielu, wielu innych pracowników, którzy razem zbierają się, żeby pomóc pacjentowi w krytycznym stanie.

Tagi:
Przejdź do treści